wtorek, 29 lipca 2008

Dżem pomidorowy i śliwkowy, czyli przygotowania do zimy.

Uwielbiam dżemy, konfitury, marmolady... najlepiej jeszcze domowej roboty. Do dzisiaj mam półkę konfitury z aronii, robionej z mamą kilka lat temu. W tą sobotę nadarzyła się okazja do powiększenia ilości słoików w piwnicy, bo coś z 17 dojrzałymi pomidorami i kwaśnymi śliwkami zrobić trzeba. Nie wiem, gdzie mogę się zaopatrywać w cukier żelujący za fri, więc w tym przypadku wydałam 5zł z groszami - na 500g trzcinowego cukru żelującego (biały cukier jest fe!).

Dżem z pomidorów

Razem z Kubą umyliśmy i sparzyliśmy pomidory. Następnie obraliśmy i pokroiliśmy w cząstki, wszystko wrzuciliśmy do garnka i na gaz. W którymś internetowym przepisie przeczytałam, żeby pomidory zmiksować, ale tego nie polecam: dżem jest nieco przesłodzony, bo inaczej byłby za rzadki. Pomidory same się rozpadną, a dżem będzie miał fajniejszą konsystencję. Ponieważ posłuchałam się przepisu i je zmiksowałam (na szczęście, nim skończyłam, zauważyłam, że to głupi pomysł był ;)), musiałam wszystko dłużej gotować, aby zredukować ilość wody. Na 10 min przed końcem gotowania wsypałam z 350g cukru żelującego i zwiększyłam ogień. Mieszałam często, ale nie przez cały czas. Na szczęście zgęstniało. :) Gotujące się pomidorki przekładałam do spażonych słoiczków. Smakowo, chociaż nieco przesłodzone, bardzo smaczne. Nie mogę się doczekać zimy. :)

Dżem śliwkowy

To chyba standard i każdy potrafi zrobić: umyć i obrać śliwki, usunąć pestki i pokroić na ćwiartki, wlać odrobinę wody, aby garnek się nie przypalił, wstawić na mały ogień pod przykryciem, po 5 minutach odkryć i gotować na wolnym ogniu przez jakieś 30 minut. Później wystarczy dodać cukier (w moim przypadku resztka żelującego i kilka łyżek zwykłego brązowego) i gotować jeszcze 10 minut. Wyszło smacznie i kwaśno - uwielbiam kwaśne dżemy i konfitury ze śliwek!

Jestem zadowolona z rezultatów, Jakub zresztą tak samo. Jeszcze dwa trzy wypady na Szembeka i będziemy przygotowani na zimę. :)

słoik z tyłu z prawej jest po pasztecie sojowym - napiszę od razu, aby zdementować ewentualne plotki ;)

niedziela, 27 lipca 2008

Wariacja na temat bakłażana nr 2 1/2

Bardzo chciałam znaleźć na Szembeku wczoraj bakłażana, i udało się. :) Od dawna chciałam również spróbować połączenia bakłażan + śliwki, o czym przypomniała mi cepa w komentarzu do niedawnego posta.

Na wczorajszy obiad ugotowałam więc ryż, a na patelnię wrzuciłam pokrojony w długie paseczki bakłażan, cebulkę w krążkach, a po kilku minutach - śliwki. Posoliłam i doprawiłam imbirem. Nie spodziewałam się, że wyjdzie tak kwaśno - źle dobrałam proporcje i przesadziłam ze śliwkami. Pragnę zaznaczyć w tym momencie wyraźnie, iż nie było niesmaczne, a kwaśność oswoiliśmy na talerzu szczyptą cukru. Wydaje mi się, że na dwie osoby i jednego bakłażana, 4 duże śliwki totalnie wystarczą; dziesięć to, bardzo przepraszam, już przesada. ;)


Uwielbiam te talerze. Wszystko wygląda na nich super apetycznie.

Zdjęcia ostatnio nie wychodzą tak dobrze, jakbym chciała, ale to dlatego, że obiady jadamy, z powodu pracy Kuby, dosyć późno, kiedy światło nie jest najlepsze, żeby nie powiedzieć - sztuczne.

A na kolację tego dnia - mus bananowy!

Freegan madness!

Ile jest w stanie unieść ameba? Weekend spędzany w Warszawie udowadnia, że całkiem sporo - w sobotę ruszyłam się na utęskniony plac Szembeka (sama, bo Jakub tego dnia odrabiał jałmużnę w sklepie) i przytaszczyłam do domu:

3 papryki
17 pomidorów
4 bakłażany
1 kabaczek
1 cukinia
8 ogórków gruntowych
ćwiartka arbuza
kilka garści bobu
5 pęczków doskonałego szczypiorku
siatka fasolki szparagowej żółtej
2 rzepy
pęczek rzodkiewki
2,5kg śliwek (dwie odmiany)
brokuł
5 ogórki węże
5 marchewek
3 cytryny
grejpfrut
pomarańcza
2 jabłka
pojemnik czereśni
9 moreli
6 ziemniaków
2 kg gruszek
13 bananów

Chce się komuś policzyć, ile to wszystko mogło kosztować? :)

Przy wybieraniu śliwek porozmawiałam sobie z miłymi starszymi paniami, które doradziły mi, jak zrobić smaczny dżem, oraz opowiedziały o tym, że niska renta zmusza je do przychodzenia na targ o tej porze i zbierania jedzenia. Obydwie były bardzo sympatyczne, jednej pomogłam zebrać bób, to podzieliła się ze mną arbuzem. :) Gdy wychodziłam z hali, inny pan zaczepił mnie, dając mi skrzynkę pomidorów, następnie spytał, czy to nie m.in. o mnie nie pisali w Newsweeku. Twierdząca odpowiedź zaowocowała (hihi) trzema cytrynami od jego żony ("no daj dziewczynce!") - dziękuję bardzo, jest gorąco, na lemoniadkę jak znalazł. :) Bardzo mili ludzie, pan wyrażał oczywiście swoje niedowierzanie, ale nie robił tego w sposób złośliwy.

Spostrzeżenie dnia: ludzie, którzy mają mało, chętniej się dzielą.

Taka ilość dnia zmusiła mnie do kombinowania, jak to zjeść przez tydzień, żeby się nie popsuło. Spróbuję codziennie, aż do soboty, wrzucać przepisy/zdjęcia obiadów i kolacji (śniadania jemy raczej typowe - kanapki z pastą z soczewicy/groszku i wszystkim, co się nawinie). Co więcej, udało nam się nieco rzeczy przerobić lub zamrozić - mamy kolejną porcję sorbetu bananowego (nigdy za wiele!), półlitrowy pojemnik szczypioru, zgrabną porcję fasolki i sześć słoiczków dżemu pomidorowego (w planach jeszcze śliwkowy). Na dżem z pomidorów i wczorajszy obiad przepisy wrzucę później.

Najpierw zdjęcie lodówki (nieco niewyraźne, lepszego nie udało mi się zrobić)... Na górze owocki i pomidorki, niżej bakłażany i reszta, owoce, bób, brokuł, a na dole arbuz, więcej owoców, i warzywa. Co się znajduje w szufladach, chyba łatwo zgadnąć ;)



I to, co się do lodówki nie zmieściło:

1/3 śliwek i gruszeczki

banany, ogórki, marchewki, dziwny bakłażan (nie wiem jeszcze, czy to w ogóle zjadliwe :)), włoszczyzna, stygnąca lemoniada, cytrusy

Wybaczcie bałagan, wprowadziliśmy się przecież dopiero niecały miesiąc temu. ;) Mamy za małą lodówkę na nas dwoje, a co gorsza, będziemy ją po wakacjach dzielić jeszcze z dwoma osobami. Węszę armagedon.

piątek, 18 lipca 2008

Bananowa młodzież, część 2

Po przeprowadzce na super-ultra-drogą Sadybę brakuje nam nieco obfitości Szembeka. Ok, szczerze mówiąc, bardzo brakuje. Mamy niedaleko jeden bazar, na którym panuje jednak bardzo dziwny klimat, o czym zresztą miał pisać niedługo Kuba. Udało nam się niedawno dorwać dużo ładnych, seksownie przejrzałych bananów, i wyczarowaliśmy z nich koktajl (a raczej mus), sorbet oraz ciasto.

Sorbet był bardzo prosty do przygotowania - te najlepiej wyglądające banany wrzuciliśmy do miski i zmiksowaliśmy na gładką masę z dosłownie kilkoma łyżeczkami cukru. Powinniśmy dodać do tego kilka kropli cytryny, aby sorbet nie ściemniał, ale z braku takowych wstawiliśmy je do zamrażarki bez dodatku kwasku. Świetny dodatek do ciepłych, jesiennych wieczorów i sesji Futuramy.

Koktajl przygotowaliśmy tak samo, zamiast cukru dodając kilka truskawek. Gęsty i pyszny, mleko sojowe wcale nie jest niezbędne do szczęścia. ;)

mmmmm...Ciasto było czystą abstrakcją i improwizacją. Nie wyszło do końca, ponieważ za krótko trzymaliśmy je w piekarniku - powinno piec się przez godzinę w 180 stopniach, podczas gdy my piekliśmy je tylko 40 min.

W jednej misce zmiksowałam banany na gładką masę (robot kuchenny - on, w odróżnieniu od mleka sojowego, JEST niezbędny; najlepszy przyjaciel każdego weganina!). W drugiej wymieszałam szklankę mąki razowej z trzema szklankami białej mąki, obłędną ilością kakao w proszku, sodą oczyszczoną, szczyptą soli i kilkoma łyżkami cukru - nie przepadam za zbyt słodkimi ciastami. Później jednak musiałam dodać więcej mąki, ponieważ nie zadowalała mnie konsystencja ciasta.

Wstawiłam piekarnik na 180 stopni i połączyłam mąkę z bananami. Wyrabiałam ciasto ręką i pod koniec powoli dodawałam olej, w sumie 1/3 szklanki. Zapomniałam wysmarować formę olejem, pewnie dlatego ciasto trochę przywarło, ale zjedliśmy wszystko! Nawet lekko niedopieczone było pyszne i szybko znikło. Cóż, uwielbiamy banany z czekoladą. :)

Wygląda nieco jak powierzchnia obcej planety. :)