środa, 20 sierpnia 2008

W tonacji b-moll.

Nie ma to jak obiecać sobie codziennie aktualizować bloga przez tydzień, a następnie milczeć przez miesiąc. Powód jest jednak ważny - toczymy wojnę. Z molami.

Wojna była nieoficjalna aż do dzisiaj, gdy znalazłam larwy w przepysznym, organicznym, malinowym roiboos z Green Planet (ja pier@#$&!). Od kiedy to mole żywią się herbatami?! Wcześniej musieliśmy wyrzucić dużo kaszy manny (żegnaj halawo), sezamu, musli... Przejrzeliśmy większość rzeczy, zostawiając herbaty - bo podobno herbat mole nie ruszają (tak mi powiedział Internet), w przeciwieństwie do nas - obydwoje kochamy herbaty i mamy (a raczej mieliśmy...) spory wybór - na każdy nastrój i każdą porę roku. Dzisiejsza niespodzianka była, szczerze mówiąc, kripi.

Samce mola, gdy jakiegoś spotkamy w kuchni, łapiemy i wyrzucamy za balkon. Problemem są samice, które nie latają - trudniej je zauważyć - i larwy, które są po prostu fuj. Czuję się nieco przerażona czytając opowieści o kokonach znajdywanych za lodówką albo za szafkami. Jeszcze bardziej przeraża mnie możliwość przeniesienia problemu do następnego lokum, - przeprowadzka czeka nas w najbliższe wakacje.

Czasami trudno być weganką. Jakieś pomysły?