czwartek, 10 czerwca 2010

Gdy muszę pracować, uaktywniam się na blogu...

Obiecane wcześniej babeczki, czy jak kto woli, kapkejki. Ładne zdjęcia zawdzięczam aparatowi Eweliny. :)

To były moje pierwsze w życiu babeczki! Miałam w pewnym momencie ochotę wszystkie wyrzucić przez okno, szczególnie te cytrynowe, bo wydawało mi się, że nic nie wyszło tak, jak powinno. Kilka godzin w lodówce, o dziwo, poprawiło konsystencję cytrynowych babeczek, a czekoladowe wyszły po prostu cudownie, choć mogły nieco bardziej wyrosnąć.

Co najważniejsze, wszystkie wszystkim smakowały. Przynajmniej nikt nie powiedział wprost, że były niedobre.

Papilotki są z Marks & Spencer - mają tam przesłodkie, tycie-tycie papilotki do trufli w bardzo rozsądnej cenie, zrobiłam przy ich pomocy babeczki z dekoracją orzechową.


Cytrynowe babeczki

Ciasto:

Składniki i proporcje takie same, jak w przypadku cytrynowego tortu. Jeśli dobrze pamiętam, dodałam nieco więcej mleka i ciasto miało bardziej kremową konsystencję, ale tylko troszkę.

Po przelaniu ciasta do foremek piekłam większe około 20 minut, mniejsze 10-13. Jednakże to bardzo nietypowy (czytaj: stary) piekarnik, warto więc zasugerować się standardową w przepisach na babeczki temperaturą 180 stopni C i czasem pieczenia 15-18 minut (w przypadku większych babeczek).


Dekoracja:

Orzechowa

Każdą babeczkę posmarowałam obficie masłem orzechowym i udekorowałam wisienką z domowej konfitury.


Kokosowa

Najpierw potraktowałam blenderem w wąskiej szklance wiórki kokosowe (2/3 szklanki) - potrzeba na to cierpliwości, ale warto, bo inaczej krem nie będzie miał, cóż, konsystencji kremu. Następnie utarłam pół opakowania margaryny sojowej z cukrem (2-4 łyżki, już nie pamiętam), na końcu dodając wiórki. Całość włożyłam do lodówki na 2 godziny. Konsystencja kremu taka, jak należy!



Różowa



Ten krem przyprawił mnie o kilka siwych włosów! Robiłam go praktycznie tuż przed przyjściem Kuby i nic nie szło tak, jak powinno! Najpierw okazało się, że śmietana NaturSoya wcale się nie chce ubijać, dodawałam więc po kolei margarynę sojową, cukier i agar. Pewnie dodałabym tonę budyniu, gdybym miała, i zniszczyła delikatny smak śmietany. Na szczęście budyniu zabrakło a godzina w lodówce spowodowała, że krem zgęstiał, choć do konsystencji bitej śmietany nieco mu zabrakło. Różowy kolor krem zawdzięcza barwnikowi - ekstraktowi z buraka. Na opakowanie śmietany sojowej zużyłam 6 łyżek cukru, gruby plaster margaryny i 2-3 bardzo obfite szczypty agaru. Miksowałam wszystko w sumie z 10 minut, przepełniona desperacją. Na wierzchu kolorowa posypka bodajże Oetkera (zazwyczaj nie używam tej firmy, ale innej w sklepie nie było).



Ten sam krem oraz migdały posłużyły mi do dekoracji babeczek czekoladowych.

Czekoladowe babeczki

Przepis na ciasto wzięłam stąd, lekko go modyfikując - nie dodawałam aromatu migdałowego ani waniliowego lecz wyłącznie pomarańczowy, dodałam zwykłego oleju a nie z canoli, no i zwykłego octu (zarzekłam się kiedyś, że zwykłego octu dotykać nie będę, no ale czasu było mało i wzięłam to, co było pod ręką - dla jednej łyżeczki od herbaty nie będę przecież kupować całej butelki octu, tym bardziej, że pół stoi sobie w mojej lodówce 15 minut stąd, w naszym mieszkaniu).

Składniki:
1 szklanka mleka sojowego
1 łyżeczka octu
3/4 szklanki cukru brązowego
1/3 szklanki oleju
1 1/2 łyżeczki zapachu pomarańczowego
1 szklanka mąki
1/3 szklanki kakao
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli

Przygotowanie:

Najpierw w jednej misce wymieszałam mleko sojowe z octem. Następnie dodałam cukier, olej i zapachy i energicznie mieszałam, aż wszystko zacznie się pienić.

W drugiej misce wymieszałam ze sobą suche składniki, następnie w 3-4 porcjach dodałam je do mokrych składników i ubijałam do uzyskania w miarę gładkiej masy. Ciasto powinno mieć konsystencję pomiędzy kremem a surowym ciastem naleśnikowym, taki budyń.

Wylałam ciasto do foremek, wypełniając je na 3/4 wysokości i piekłam w dobrze rozgrzanym piekarniku. Nawet zmieściłam się w zalecanych w przepisie 20 minutach!

Po wyjęciu z piekarnika, babeczki powinny mieć lekko sprężystą konsystencję. Odstawiłam je na parapet i zostawiłam na półtorej godziny, aby ostygły, a następnie udekorowałam.


To tyle. Następny wpis pewnie w sierpniu 2011 roku, jak znam życie. :)