czwartek, 19 czerwca 2008

Prezenty, prezenty...

Post zaległy, bo ostatnio wszyscy w wirze obowiązków, spotkań, wywiadów, hi hi. ;) W każdym razie, jakoś w maju nasza znajoma miała urodziny, na początku czerwca urodziny obchodził natomiast Mistrz Jakub. Z tej okazji postanowiłam pokazać, jak łatwo można zrobić komuś przyjemną niespodziankę, nie przyczyniając się zarazem do eksploatacji środowiska.

Ania dostała od nas trójnicę. Miała być co najmniej piątnica, ale wywinięcie jej na prawą stronę okazało się ponad moje możliwości, dlatego po niedużych modyfikacjach skończyła ona (a raczej skończy, bo nie mogę się do tego zabrać) jako aplikacja na czarnym, smutnym swetrze. Wersja 2.0 o zmniejszonej liczbie macek wymagała materiału w formacie A3, czterech guzików, waty oraz nici. Materiał - z lumpeksu, guziki - vintage (modne obecnie słówko), nici natomiast pochodzą jeszcze z czasów mojej podstawówki, kiedy to kolekcjonowałam pismo o hafcie krzyżykowym. Wata, jeśli dobrze pamiętam, znaleziona była w czeluściach łazienki i dawno nie widziała światła dziennego.

Najpierw narysowaliśmy wzór na gazecie, który następnie wycięliśmy. Przymocowaliśmy szpilkami do złożonego na pół materiału i znów nożyczki poszły w ruch. Wycięty podwójnie wzór złożyliśmy prawymi stronami do siebie, ponownie użyliśmy szpilek, a następnie dokładnie zszyliśmy, zostawiając u góry dziurę, aby móc wywinąć maskotę na prawą stronę. Przy wywijaniu macek i wypychaniu materiału, aby nadać mu pożądany kształt przydaje się tępa strona ołówka. Pozostało już tylko przyszycie guzikowych ślepi, wypchanie watą i zszycie niby-ozdobnym ściegiem. Voila! Oto i mroczny, obłędnie patrzący (z zacięciem hipisowskim) potwór z morskiej otchłani:

uprasza się o nie kojarzenie środkowej macki z zewnętrznymi narządami rozrodczymi

Kubuś natomiast dostał słodką zakładkę do książki z rowerem (ponieważ nie mógł się doczekać ostrego koła :) ). Efekt końcowy mi się nie podobał, Kubie natomiast bardzo - ponieważ jednak to ja piszę tego posta, efektu końcowego nie będzie, będą etapy powstawania:

najpierw powstać musi mega-pro projekt
następnie przymiarka materiałów w celu osiągnięcia idealnego ich współgrania

zaczynamy od wyhaftowania kół, następnie rama i łańcuch - dopiero potem można przyszywać resztę

gotowe! (choć, oczywiście, nie skończone)

Jak widać, do uszycia tej zakładki wystarczą resztki resztek materiałów, które w większych rozmiarach wcale nie muszą do siebie pasować.

wtorek, 17 czerwca 2008

Jak to naprawdę wyglada + zdobycze jakich nie było.

Nie wiem, będzie krótko - dziś jestem zajechany jak koń po westernie (taaa... jedność z rowerem i inne pierdoły), nie bardzo mam pomysł co tu pisać, skoro tak na prawdę wystarczyły by dwa zdania i ze dwa zdjęcia. Kolejny post bez przepisu (ale trzymajcie rękę na pulsie, mamy coś w zanadrzu, a i raczej zostaniemy w westernowym klimacie - tylko dla koneserów, he he). Dziś mała retrospekcja dot. zeszłego weekendu, tj 7.06.
Ok, po pierwsze - wielkie dzięki dla Asi i Wojtka - za to, ze nam towarzyszyli, za zdjęcia i przede wszystkim za pomoc, bo tamten weekend był bardzo obfity i sami byśmy nie dali rady. Pozdro szejset!!!!1
Po drugie - tamte "łowy" to była grubsza sprawa - na razie milczymy... no, dla nas może nie za dużo rzeczy, ale pewnie parę osób się ucieszy. Więcej napiszemy jak będą zdjęcia i uda nam się dociągnąć to do końca.
A, strasznie mnie palce świerzbią żeby więcej napisać o planach naszych, bo głowy aż nam pękają od pomysłów, ale może lepiej będzie jak na razie nie będę zapeszał..
courtesy of YoAna Szewczuk

courtesy of a_meba ;)

Oczywiście zachęcam do odwiedzenia obu blogów. :)

wtorek, 10 czerwca 2008

Bananowa młodzież, część 2.

Wyjątkowy, pierwszy i ostatni post bez zdjęcia. O tym, dlaczego - później.
Marmolada z bananów? Dla HatePunxNerdz nie ma nic niemożliwego!
2 kilogramy dojrzałych bananów rozgniatamy w garnku z sokiem z 5-6 dużych cytryn. Dosypujemy dwa opakowania Żelfix 2:1. Wstawiamy na mały ogień i mieszając czekamy aż się zagotuje. Gotujemy parę minut, dosypujemy cukier (robiłem to na oko, trochę mniej niż pół kilograma, ale radzę próbować i dodać odpowiednią dla siebie ilość). Gotujemy jeszcze parę minut, po czym przelewamy do słoików, zakręcamy, stawiamy do góry dnem.
Potem wystarczy tylko poczekać aż nadejdzie zima, wieczorem wyciągnąć słoik ze spiżarni, rozpalić ogień w kominku, posmarować pieczywo marmoladą i delektować się przesmacznymi kanapkami popijanymi gorącą, gorzką kawą zbożową.
Trochę mnie poniosło z tym czekaniem do zimy, bo tak naprawdę marmolada zniknęła bardzo szybko - tak szybko, że nie zdążyliśmy zrobić nawet zdjęć. Ponoć była bardzo smaczna, ale myślę, że tu powinien się wypowiedzieć mój brat, bo on zjadł chyba trzy z sześciu słoików... Obiecujemy, że następne przepisy będą zawsze ze zdjęciami, a jeśli kiedyś zrobimy jeszcze marmoladę z bananów, to na pewno wrzucimy zaległe zdjęcia.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Życie za darmo - artykuł w Newsweeku 24/2008

Cóż, dyrektor artystyczna chciała zdjęcie z klapą od śmietnika, dyrektor artystyczna dostała zdjęcie z klapą od śmietnika. Szkoda, że nie ukazały się zdjęcia pokazujące ilość wyrzucanego chociażby jedzenia, a zamiast tego same produkty. Poza tym, artykuł jest całkiem ok. Po pierwszym czytaniu nie mam za bardzo do czego się przyczepić. I o weganiźmie napisali. ;)