niedziela, 2 listopada 2008

Ziemia jest okrągła. Dynia też... mniej więcej.

Gdy pomyślałam o tych wszystkich przepisach na smakołyki z dyni, których ostatnio spróbowałam i którymi chcę się podzielić, uzmysłowiłam sobie, że ten blog ma już ponad rok. Niecałe 30 postów na jakieś 55 tygodni... mogło być lepiej. Sentymenty jednak na bok! Tak jak i rok temu, tak i w tym roku odbył się Wieczór Wszystkich Zjedzonych. A co on oznacza? Kilkanaście kilogramów dyni do zjedzenia! (relacja z WWZ tu, tu i tu.)

Postanowiłam zacząć prezentację możliwości kulinarnych tegoż owocu od obiadu z dynią w roli głównej. Danie jest bardzo proste i szybkie, nadaje się zarówno do spożywania samodzielnie, jak i np. z ryżem czy makaronem (spaghetti!).

Dynia duszona / leczo z dyni

Składniki (na jedną-dwie osoby):
  • miska pokrojonej w kostkę albo plasterki dyni
  • pół cebuli
  • pół papryki
  • przecier pomidorowy (wedle uznania)
  • sól, garam masala, tymianek, ostra papryka - to nasze przyprawowe faworyty
  • oliwa z oliwek

Przygotowanie:
Rozgrzewamy oliwę i wrzucamy posiekaną cebulę, smażymy na średnim ogniu co pewien czas mieszając. Po 2-3 minutach dodajemy paprykę, mieszamy. Przykrywamy patelnię i dusimy przez następne 5 minut, po czym wrzucamy dynię oraz przyprawy, dalej dusząc. My za pierwszym razem zjedliśmy danie z garam masala i ostrą papryką, za drugim natomiast z garam masala i tymiankiem. Po 7-8 minutach zalewamy przecierem pomidorowym i ewentualnie dodajemy jeszcze szczyptę albo dwie soli - w tym momencie można już odkryć patelnię. Jeszcze 3 minuty i gotowe!

Tak wygląda jeszcze na patelni...

...a tak na talerzu, z tofuburgerem.

Smacznego! :)

sobota, 1 listopada 2008

Nowe odkrycia w Internecie.

Ten wpis jeszcze nie do końca kulinarny, ale ponieważ marnuję cały dzisiejszy dzień w Internecie (z przerwami na kucharzenie, ale o tym już raczej jutro), to poczułam potrzebę uspokojenia własnego sumienia i zebrania wszystkich ciekawszych rzeczy, jakie dzisiaj widziałam, w jedno miejsce.

Forum dla oszczędnych - można znaleźć ciekawe rady odnośnie oszczędzania prądu czy wody, planowania wydatków oraz kuchennych trików na wykorzystywanie wszystkiego, co się kupi (Amerykanie wyrzucają około 50% jedzenia, które kupują... Polacy nieco mniej, ale czy tak powinno być?). Jest również temat o taniej (nie mylić z bezwartościowej) kulturze, czyli o odkrywaniu uroków okolicznych domów kultury. Do niedawna były poniedziałki za 5zł w kinie Luna, ale jak wiadomo, Lunę zamknięto, więc jakoś inaczej radzić sobie trzeba w mieście, w którym bilet *studencki* na interesujące przedstawienie w trakcie festiwalu teatralnego kosztuje 120zł...

Zapiski frugalistki - blog na podobny temat.

Zielona Strona
to "ekologiczne życie na codzień", czyli 365 rad jak żyć w zgodzie z naturą (przy okazji taniej) na 365 dni w roku. Projekt w toku. :)

Z innych rzeczy: zrobiłam dzisiaj 5 słoików dyni w occie, 5 słoików rzodkiewek w occie i 2 ciasta drożdżowe. Napiszę o tym więcej jutro bo chciałabym sobie troszkę pospać. :)

Tak więc dobranoc.


Poprawka! Kino Luna nadal działa! Tu oświadczenie Maxfilm. Jednak poniedziałki za 5zł nadal będą naszą studencką tradycją. Nie mogę się doczekać, żeby obejrzeć "Boisko bezdomnych"!

wtorek, 21 października 2008

Mały ogrodnik.

W końcu zebrałam się do rozsadzenia zaszczepek, które ze 4 dni moczyły mi się w wodzie. To dopiero początek jesiennej manii ogrodniczej, bo nasza współlokatorka ma w zwyczaju zbierać zaszczepki z róznych miejsc: szkół, klatek schodowych... Roślinom nic się nie dzieje oczywiście, a jej parapet jest cały wypełniony słodkimi maleństwami. Martyna postanowiła zrobić mi miły prezent. :)

Moje słodkości zadomowiłam w obciętych butelkach po Hoop Coli (niezdrowe, ale dobre) i starych świecznikach na pływające świeczki, które dostałam kiedyś w prezencie i nigdy nie chciało mi się bawić w kupowanie tych specjalnych świeczek. A jako doniczki spisują się fantastycznie, szczególnie wdzięcznie wygląda ta po prawo.


Żeby butelki nie wyglądały tak topornie, okręciłam je znalezionym papierem i bibułą i obwiązałam gumką. Ziemia i grysik kosztowały mnie w sumie ze 2 złote, reszta to śmieci.

Ktoś wie w ogóle, jak nazywają się te rośliny? Ja nie mam pojęcia, a chciałabym wiedzieć, czy np. nie będą miały za dużo słońca - mamy okno na południe.

niedziela, 19 października 2008

Darmowa zabawa w stylu wskaż i kliknij.

Jakiś czas temu zainstalowałem ScummVM (Script Creation Utility for Maniac Mansion Virtual Machine). Idea tego projektu jest m.in. dosyć silna multiplatformowość, więc nie ma problemu z odpaleniem tego pod linuksem. Z lenistwa sciągnąłem paczki dla slackware. Ale czym wlaściwie ScummVM jest? Można przeczytać na wikipedii polskiej, choć nie do końca zgodny z rzeczywistością jest ten opis, jeśli chodzi o sprawy techniczne to lepiej poczytać wersję angielską i zwrócić uwagę na ten fragment:
ScummVM is a reimplementation of the part of the software used to interpret the scripting languages such games used to describe the game world rather than emulating the hardware the games ran on; as such, ScummVM allows the games it supports to be played on platforms other than those for which they were originally released.
W każdym razie, dociągnąłem do tego Broken Sword 1 oraz Broken Sword 2 i można było znowu poczuć się jak dziecko. :) Bardzo miło było pogłowić się z Martą nad zagadkami, choć obie gry pozostawiły po sobie niedosyt - sa naprawdę dobre i żal było je przejść do końca.

Idealnie w ten niedosyt wpasował się Broken Sword 2.5 - nieoficjalna gra z serii BS, wydana 28 września przez mindFactory - grupę fanów poprzednich części gry.  Jest to jednak osobna aplikacja, wiec trzeba było zaprząc wine'a do roboty. Po paru problemach udało się odpalić grę i wróciliśmy do zabawy. Jeśli chodzi o grafikę to jest tak jak ma być - pełne 2D. Jest troche nowych lokacji, stare sa odświeżone, możemy spotkać starych przyjaciół, jeszcze z Syrii. ;) Historia opowiedziana jest całkiem fajna i przyjemnie się klika. No, nie mogłem napisać, ze słucha opowieści różnych postaci spotkanych w grze, bo jest jeden minus - dialogi są po niemiecku, dostępne są tylko angielskie podpisy.

Jeśli ktoś jeszcze nie grał w te gry, czy w ogóle w "point'n'click" to szczerze polecam, naprawdę świetna rozrywka. No i jak troche poszukać to można znaleźć całkiem dużo gier, które można legalnie odpalić pod ScummVM.

No i parę zrzutów ekranów na zachętę (na przykładzie Mounfaucon łatwo porównać jak zmieniała się grafika na przestrzeni lat:)):

Broken Sword: The Shadow of the Templars:


Broken Sword 2: The Smoking Mirror:


Broken Sword 2.5: The Return of the Templars:


Polecamy wszystkim!

sobota, 20 września 2008

Pasta z brokułów, czyli tytuł na temat. :)



Składniki:
2 brokuły
1/4 czerwonej cebulki
garść natki pietruszki
pieprz czarny
przyprawa dla wegetarian (niestety nie pamiętam jakiej firmy)
garam masala
sól
oliwa z oliwek

Ugotowaliśmy brokuły w osolonej wodzie. Po ugotowaniu, wywar odlaliśmy do garnka - przyda się do jutrzejszej zupy. :) Brokuły wrzuciliśmy następnie do wysokiego naczynia razem z posiekaną cebulą, natką pietrzuszki, oliwą oraz przyprawami i zmiksowaliśmy na gładką masę. Najlepiej, gdy wszystko jest jeszcze gorące, świetnie później smakuje!

Gotową pastą posmarowaliśmy przekrojone ciabatty, na wierzch położyliśmy sałatę lodową i pokrojonego w plasterki pomidora. Do popicia sok z selera kwaszonego. Pycha, chociaż na sam zapach soku Kuba miał, nie wiedzieć czemu, odruch wymiotny. ;)
Nie znoszę robić zdjęć jedzenia, gdy jest ciemno! Nigdy nie są wystarczająco dobre. :(

Placki ziemniaczane, czyli prosto, ale smacznie.

Będąc dziś na Szembeku udało nam się znaleźć ze 3 kilogramy ziemniaków. W planach mamy frytki i ziemniaki gotowane na parze ze świetną przyprawą, ale dziś na lunch (tak, lancz) uraczyliśmy się plackami ziemniaczanymi. W sumie ni to nowatorskie, ni to wykwintne, a i nie wiem czy ktoś inny by o takiej prostej potrawie pisał notkę na blogu. Co do samego przepisu to wiadomka - parę obranych i startych ziemniaków (do relatywnego najedzenia się wystarczyło 9), szklanka przesianej przez sitko mąki, pokrojona drobno cebula, odrobina oliwy z oliwek, sól, świeżo zmielony pieprz (freegański, prosto z Finlandii), i co ważne, dużo ziół - tymianku, oregano i bazylii. A do tego obowiązkowo bardzo seksowne dłonie, które wszystko wymieszają. Potem to już każdy wie co i jak - patelnia, rozgrzany olej i książka o Jasonie Bournie do czytania pomiędzy przewracaniem naszych placków. Jeśli chodzi o sos, wypróbowaliśmy dwie opcje - keczup i przecier pomidorowy - obie na maksa smaczne.


A tak w ramach małej reklamy - dziś zainstalowałem sobie, całkiem przypadkowo, nowy dodatek do Firefoksa (ScribeFire),który integruje z przeglądarka bardzo wygodny interfejs do blogowania. No, znalazłem jedną wadę, ale może uda się to jakoś ominąć. To by było na tyle jeśli chodzi o mnie i czekajcie na posta Marty!

Powered by ScribeFire.

poniedziałek, 8 września 2008

Świeżynka, tudzież secik.

Ostatnio zarobiony byłem, po pachy. Zwłaszcza te seciki kostiumików zblazowanych panienek, które myślą, że zarabiam kokosy i nie mam nic do roboty tylko sprzątać. Pewnego razu jedna zostawiła trochę za dużo. Miałem szczęście, że następnego dnia nie połknął tego odkurzacz, wiec uznałem to za rekompensatę za ten zwyczajny rozp... bałagan. Nietrudno było wymyślić co z tego można zrobić i nietrudno było to zrobić, ale zobaczcie sami:


Co prawda zjeść się tego nie da, a przynajmniej bez bolesnych konsekwencji po jakiś 24 godzinach, ale odkąd rozszerzyliśmy profil naszego bloga to nie muszę się tym przejmować. Nie wiem czy jakiegoś 'jadalnego' posta uda nam się wysmażyć zanim wybierzemy się do Finlandii sprawdzić co tam wyrzucają, ale zawsze możecie sprawdzić. Może pojawi się (wcześniej czy później) jakiś zbiorczy post o wakacyjnym freeganizmie?

środa, 20 sierpnia 2008

W tonacji b-moll.

Nie ma to jak obiecać sobie codziennie aktualizować bloga przez tydzień, a następnie milczeć przez miesiąc. Powód jest jednak ważny - toczymy wojnę. Z molami.

Wojna była nieoficjalna aż do dzisiaj, gdy znalazłam larwy w przepysznym, organicznym, malinowym roiboos z Green Planet (ja pier@#$&!). Od kiedy to mole żywią się herbatami?! Wcześniej musieliśmy wyrzucić dużo kaszy manny (żegnaj halawo), sezamu, musli... Przejrzeliśmy większość rzeczy, zostawiając herbaty - bo podobno herbat mole nie ruszają (tak mi powiedział Internet), w przeciwieństwie do nas - obydwoje kochamy herbaty i mamy (a raczej mieliśmy...) spory wybór - na każdy nastrój i każdą porę roku. Dzisiejsza niespodzianka była, szczerze mówiąc, kripi.

Samce mola, gdy jakiegoś spotkamy w kuchni, łapiemy i wyrzucamy za balkon. Problemem są samice, które nie latają - trudniej je zauważyć - i larwy, które są po prostu fuj. Czuję się nieco przerażona czytając opowieści o kokonach znajdywanych za lodówką albo za szafkami. Jeszcze bardziej przeraża mnie możliwość przeniesienia problemu do następnego lokum, - przeprowadzka czeka nas w najbliższe wakacje.

Czasami trudno być weganką. Jakieś pomysły?

wtorek, 29 lipca 2008

Dżem pomidorowy i śliwkowy, czyli przygotowania do zimy.

Uwielbiam dżemy, konfitury, marmolady... najlepiej jeszcze domowej roboty. Do dzisiaj mam półkę konfitury z aronii, robionej z mamą kilka lat temu. W tą sobotę nadarzyła się okazja do powiększenia ilości słoików w piwnicy, bo coś z 17 dojrzałymi pomidorami i kwaśnymi śliwkami zrobić trzeba. Nie wiem, gdzie mogę się zaopatrywać w cukier żelujący za fri, więc w tym przypadku wydałam 5zł z groszami - na 500g trzcinowego cukru żelującego (biały cukier jest fe!).

Dżem z pomidorów

Razem z Kubą umyliśmy i sparzyliśmy pomidory. Następnie obraliśmy i pokroiliśmy w cząstki, wszystko wrzuciliśmy do garnka i na gaz. W którymś internetowym przepisie przeczytałam, żeby pomidory zmiksować, ale tego nie polecam: dżem jest nieco przesłodzony, bo inaczej byłby za rzadki. Pomidory same się rozpadną, a dżem będzie miał fajniejszą konsystencję. Ponieważ posłuchałam się przepisu i je zmiksowałam (na szczęście, nim skończyłam, zauważyłam, że to głupi pomysł był ;)), musiałam wszystko dłużej gotować, aby zredukować ilość wody. Na 10 min przed końcem gotowania wsypałam z 350g cukru żelującego i zwiększyłam ogień. Mieszałam często, ale nie przez cały czas. Na szczęście zgęstniało. :) Gotujące się pomidorki przekładałam do spażonych słoiczków. Smakowo, chociaż nieco przesłodzone, bardzo smaczne. Nie mogę się doczekać zimy. :)

Dżem śliwkowy

To chyba standard i każdy potrafi zrobić: umyć i obrać śliwki, usunąć pestki i pokroić na ćwiartki, wlać odrobinę wody, aby garnek się nie przypalił, wstawić na mały ogień pod przykryciem, po 5 minutach odkryć i gotować na wolnym ogniu przez jakieś 30 minut. Później wystarczy dodać cukier (w moim przypadku resztka żelującego i kilka łyżek zwykłego brązowego) i gotować jeszcze 10 minut. Wyszło smacznie i kwaśno - uwielbiam kwaśne dżemy i konfitury ze śliwek!

Jestem zadowolona z rezultatów, Jakub zresztą tak samo. Jeszcze dwa trzy wypady na Szembeka i będziemy przygotowani na zimę. :)

słoik z tyłu z prawej jest po pasztecie sojowym - napiszę od razu, aby zdementować ewentualne plotki ;)

niedziela, 27 lipca 2008

Wariacja na temat bakłażana nr 2 1/2

Bardzo chciałam znaleźć na Szembeku wczoraj bakłażana, i udało się. :) Od dawna chciałam również spróbować połączenia bakłażan + śliwki, o czym przypomniała mi cepa w komentarzu do niedawnego posta.

Na wczorajszy obiad ugotowałam więc ryż, a na patelnię wrzuciłam pokrojony w długie paseczki bakłażan, cebulkę w krążkach, a po kilku minutach - śliwki. Posoliłam i doprawiłam imbirem. Nie spodziewałam się, że wyjdzie tak kwaśno - źle dobrałam proporcje i przesadziłam ze śliwkami. Pragnę zaznaczyć w tym momencie wyraźnie, iż nie było niesmaczne, a kwaśność oswoiliśmy na talerzu szczyptą cukru. Wydaje mi się, że na dwie osoby i jednego bakłażana, 4 duże śliwki totalnie wystarczą; dziesięć to, bardzo przepraszam, już przesada. ;)


Uwielbiam te talerze. Wszystko wygląda na nich super apetycznie.

Zdjęcia ostatnio nie wychodzą tak dobrze, jakbym chciała, ale to dlatego, że obiady jadamy, z powodu pracy Kuby, dosyć późno, kiedy światło nie jest najlepsze, żeby nie powiedzieć - sztuczne.

A na kolację tego dnia - mus bananowy!

Freegan madness!

Ile jest w stanie unieść ameba? Weekend spędzany w Warszawie udowadnia, że całkiem sporo - w sobotę ruszyłam się na utęskniony plac Szembeka (sama, bo Jakub tego dnia odrabiał jałmużnę w sklepie) i przytaszczyłam do domu:

3 papryki
17 pomidorów
4 bakłażany
1 kabaczek
1 cukinia
8 ogórków gruntowych
ćwiartka arbuza
kilka garści bobu
5 pęczków doskonałego szczypiorku
siatka fasolki szparagowej żółtej
2 rzepy
pęczek rzodkiewki
2,5kg śliwek (dwie odmiany)
brokuł
5 ogórki węże
5 marchewek
3 cytryny
grejpfrut
pomarańcza
2 jabłka
pojemnik czereśni
9 moreli
6 ziemniaków
2 kg gruszek
13 bananów

Chce się komuś policzyć, ile to wszystko mogło kosztować? :)

Przy wybieraniu śliwek porozmawiałam sobie z miłymi starszymi paniami, które doradziły mi, jak zrobić smaczny dżem, oraz opowiedziały o tym, że niska renta zmusza je do przychodzenia na targ o tej porze i zbierania jedzenia. Obydwie były bardzo sympatyczne, jednej pomogłam zebrać bób, to podzieliła się ze mną arbuzem. :) Gdy wychodziłam z hali, inny pan zaczepił mnie, dając mi skrzynkę pomidorów, następnie spytał, czy to nie m.in. o mnie nie pisali w Newsweeku. Twierdząca odpowiedź zaowocowała (hihi) trzema cytrynami od jego żony ("no daj dziewczynce!") - dziękuję bardzo, jest gorąco, na lemoniadkę jak znalazł. :) Bardzo mili ludzie, pan wyrażał oczywiście swoje niedowierzanie, ale nie robił tego w sposób złośliwy.

Spostrzeżenie dnia: ludzie, którzy mają mało, chętniej się dzielą.

Taka ilość dnia zmusiła mnie do kombinowania, jak to zjeść przez tydzień, żeby się nie popsuło. Spróbuję codziennie, aż do soboty, wrzucać przepisy/zdjęcia obiadów i kolacji (śniadania jemy raczej typowe - kanapki z pastą z soczewicy/groszku i wszystkim, co się nawinie). Co więcej, udało nam się nieco rzeczy przerobić lub zamrozić - mamy kolejną porcję sorbetu bananowego (nigdy za wiele!), półlitrowy pojemnik szczypioru, zgrabną porcję fasolki i sześć słoiczków dżemu pomidorowego (w planach jeszcze śliwkowy). Na dżem z pomidorów i wczorajszy obiad przepisy wrzucę później.

Najpierw zdjęcie lodówki (nieco niewyraźne, lepszego nie udało mi się zrobić)... Na górze owocki i pomidorki, niżej bakłażany i reszta, owoce, bób, brokuł, a na dole arbuz, więcej owoców, i warzywa. Co się znajduje w szufladach, chyba łatwo zgadnąć ;)



I to, co się do lodówki nie zmieściło:

1/3 śliwek i gruszeczki

banany, ogórki, marchewki, dziwny bakłażan (nie wiem jeszcze, czy to w ogóle zjadliwe :)), włoszczyzna, stygnąca lemoniada, cytrusy

Wybaczcie bałagan, wprowadziliśmy się przecież dopiero niecały miesiąc temu. ;) Mamy za małą lodówkę na nas dwoje, a co gorsza, będziemy ją po wakacjach dzielić jeszcze z dwoma osobami. Węszę armagedon.

piątek, 18 lipca 2008

Bananowa młodzież, część 2

Po przeprowadzce na super-ultra-drogą Sadybę brakuje nam nieco obfitości Szembeka. Ok, szczerze mówiąc, bardzo brakuje. Mamy niedaleko jeden bazar, na którym panuje jednak bardzo dziwny klimat, o czym zresztą miał pisać niedługo Kuba. Udało nam się niedawno dorwać dużo ładnych, seksownie przejrzałych bananów, i wyczarowaliśmy z nich koktajl (a raczej mus), sorbet oraz ciasto.

Sorbet był bardzo prosty do przygotowania - te najlepiej wyglądające banany wrzuciliśmy do miski i zmiksowaliśmy na gładką masę z dosłownie kilkoma łyżeczkami cukru. Powinniśmy dodać do tego kilka kropli cytryny, aby sorbet nie ściemniał, ale z braku takowych wstawiliśmy je do zamrażarki bez dodatku kwasku. Świetny dodatek do ciepłych, jesiennych wieczorów i sesji Futuramy.

Koktajl przygotowaliśmy tak samo, zamiast cukru dodając kilka truskawek. Gęsty i pyszny, mleko sojowe wcale nie jest niezbędne do szczęścia. ;)

mmmmm...Ciasto było czystą abstrakcją i improwizacją. Nie wyszło do końca, ponieważ za krótko trzymaliśmy je w piekarniku - powinno piec się przez godzinę w 180 stopniach, podczas gdy my piekliśmy je tylko 40 min.

W jednej misce zmiksowałam banany na gładką masę (robot kuchenny - on, w odróżnieniu od mleka sojowego, JEST niezbędny; najlepszy przyjaciel każdego weganina!). W drugiej wymieszałam szklankę mąki razowej z trzema szklankami białej mąki, obłędną ilością kakao w proszku, sodą oczyszczoną, szczyptą soli i kilkoma łyżkami cukru - nie przepadam za zbyt słodkimi ciastami. Później jednak musiałam dodać więcej mąki, ponieważ nie zadowalała mnie konsystencja ciasta.

Wstawiłam piekarnik na 180 stopni i połączyłam mąkę z bananami. Wyrabiałam ciasto ręką i pod koniec powoli dodawałam olej, w sumie 1/3 szklanki. Zapomniałam wysmarować formę olejem, pewnie dlatego ciasto trochę przywarło, ale zjedliśmy wszystko! Nawet lekko niedopieczone było pyszne i szybko znikło. Cóż, uwielbiamy banany z czekoladą. :)

Wygląda nieco jak powierzchnia obcej planety. :)

czwartek, 19 czerwca 2008

Prezenty, prezenty...

Post zaległy, bo ostatnio wszyscy w wirze obowiązków, spotkań, wywiadów, hi hi. ;) W każdym razie, jakoś w maju nasza znajoma miała urodziny, na początku czerwca urodziny obchodził natomiast Mistrz Jakub. Z tej okazji postanowiłam pokazać, jak łatwo można zrobić komuś przyjemną niespodziankę, nie przyczyniając się zarazem do eksploatacji środowiska.

Ania dostała od nas trójnicę. Miała być co najmniej piątnica, ale wywinięcie jej na prawą stronę okazało się ponad moje możliwości, dlatego po niedużych modyfikacjach skończyła ona (a raczej skończy, bo nie mogę się do tego zabrać) jako aplikacja na czarnym, smutnym swetrze. Wersja 2.0 o zmniejszonej liczbie macek wymagała materiału w formacie A3, czterech guzików, waty oraz nici. Materiał - z lumpeksu, guziki - vintage (modne obecnie słówko), nici natomiast pochodzą jeszcze z czasów mojej podstawówki, kiedy to kolekcjonowałam pismo o hafcie krzyżykowym. Wata, jeśli dobrze pamiętam, znaleziona była w czeluściach łazienki i dawno nie widziała światła dziennego.

Najpierw narysowaliśmy wzór na gazecie, który następnie wycięliśmy. Przymocowaliśmy szpilkami do złożonego na pół materiału i znów nożyczki poszły w ruch. Wycięty podwójnie wzór złożyliśmy prawymi stronami do siebie, ponownie użyliśmy szpilek, a następnie dokładnie zszyliśmy, zostawiając u góry dziurę, aby móc wywinąć maskotę na prawą stronę. Przy wywijaniu macek i wypychaniu materiału, aby nadać mu pożądany kształt przydaje się tępa strona ołówka. Pozostało już tylko przyszycie guzikowych ślepi, wypchanie watą i zszycie niby-ozdobnym ściegiem. Voila! Oto i mroczny, obłędnie patrzący (z zacięciem hipisowskim) potwór z morskiej otchłani:

uprasza się o nie kojarzenie środkowej macki z zewnętrznymi narządami rozrodczymi

Kubuś natomiast dostał słodką zakładkę do książki z rowerem (ponieważ nie mógł się doczekać ostrego koła :) ). Efekt końcowy mi się nie podobał, Kubie natomiast bardzo - ponieważ jednak to ja piszę tego posta, efektu końcowego nie będzie, będą etapy powstawania:

najpierw powstać musi mega-pro projekt
następnie przymiarka materiałów w celu osiągnięcia idealnego ich współgrania

zaczynamy od wyhaftowania kół, następnie rama i łańcuch - dopiero potem można przyszywać resztę

gotowe! (choć, oczywiście, nie skończone)

Jak widać, do uszycia tej zakładki wystarczą resztki resztek materiałów, które w większych rozmiarach wcale nie muszą do siebie pasować.

wtorek, 17 czerwca 2008

Jak to naprawdę wyglada + zdobycze jakich nie było.

Nie wiem, będzie krótko - dziś jestem zajechany jak koń po westernie (taaa... jedność z rowerem i inne pierdoły), nie bardzo mam pomysł co tu pisać, skoro tak na prawdę wystarczyły by dwa zdania i ze dwa zdjęcia. Kolejny post bez przepisu (ale trzymajcie rękę na pulsie, mamy coś w zanadrzu, a i raczej zostaniemy w westernowym klimacie - tylko dla koneserów, he he). Dziś mała retrospekcja dot. zeszłego weekendu, tj 7.06.
Ok, po pierwsze - wielkie dzięki dla Asi i Wojtka - za to, ze nam towarzyszyli, za zdjęcia i przede wszystkim za pomoc, bo tamten weekend był bardzo obfity i sami byśmy nie dali rady. Pozdro szejset!!!!1
Po drugie - tamte "łowy" to była grubsza sprawa - na razie milczymy... no, dla nas może nie za dużo rzeczy, ale pewnie parę osób się ucieszy. Więcej napiszemy jak będą zdjęcia i uda nam się dociągnąć to do końca.
A, strasznie mnie palce świerzbią żeby więcej napisać o planach naszych, bo głowy aż nam pękają od pomysłów, ale może lepiej będzie jak na razie nie będę zapeszał..
courtesy of YoAna Szewczuk

courtesy of a_meba ;)

Oczywiście zachęcam do odwiedzenia obu blogów. :)

wtorek, 10 czerwca 2008

Bananowa młodzież, część 2.

Wyjątkowy, pierwszy i ostatni post bez zdjęcia. O tym, dlaczego - później.
Marmolada z bananów? Dla HatePunxNerdz nie ma nic niemożliwego!
2 kilogramy dojrzałych bananów rozgniatamy w garnku z sokiem z 5-6 dużych cytryn. Dosypujemy dwa opakowania Żelfix 2:1. Wstawiamy na mały ogień i mieszając czekamy aż się zagotuje. Gotujemy parę minut, dosypujemy cukier (robiłem to na oko, trochę mniej niż pół kilograma, ale radzę próbować i dodać odpowiednią dla siebie ilość). Gotujemy jeszcze parę minut, po czym przelewamy do słoików, zakręcamy, stawiamy do góry dnem.
Potem wystarczy tylko poczekać aż nadejdzie zima, wieczorem wyciągnąć słoik ze spiżarni, rozpalić ogień w kominku, posmarować pieczywo marmoladą i delektować się przesmacznymi kanapkami popijanymi gorącą, gorzką kawą zbożową.
Trochę mnie poniosło z tym czekaniem do zimy, bo tak naprawdę marmolada zniknęła bardzo szybko - tak szybko, że nie zdążyliśmy zrobić nawet zdjęć. Ponoć była bardzo smaczna, ale myślę, że tu powinien się wypowiedzieć mój brat, bo on zjadł chyba trzy z sześciu słoików... Obiecujemy, że następne przepisy będą zawsze ze zdjęciami, a jeśli kiedyś zrobimy jeszcze marmoladę z bananów, to na pewno wrzucimy zaległe zdjęcia.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Życie za darmo - artykuł w Newsweeku 24/2008

Cóż, dyrektor artystyczna chciała zdjęcie z klapą od śmietnika, dyrektor artystyczna dostała zdjęcie z klapą od śmietnika. Szkoda, że nie ukazały się zdjęcia pokazujące ilość wyrzucanego chociażby jedzenia, a zamiast tego same produkty. Poza tym, artykuł jest całkiem ok. Po pierwszym czytaniu nie mam za bardzo do czego się przyczepić. I o weganiźmie napisali. ;)

sobota, 31 maja 2008

niedziela, 20 kwietnia 2008

Prosta, jednowarstwowa torba.

Jest 3:26 nad ranem gdy zaczynam pisać tego posta. :-) Uszycie torby zajęło mi w sumie dwa mało intensywne wieczory: pierwszego wieczoru wszystko obmyśliłam, wycięłam i prawie zszyłam, drugiego dokończyłam zszywać i przyszyłam ramiona.

Materiały ( kompletny recykling ;-) ) : zasłona z second handu oraz końcówki taśm z parcianych pasków. Koszt: około 5zł.

Plan, jeśli można to tak górnolotnie oczywiście nazwać:I efekt końcowy:

Co o niej sądzicie? Jest całkiem pakowna, jej szerokość wynosi jakieś 30 cm, wysokość nieco więcej. Jest też całkiem mocna, bo płótno, z którego zrobiona była zasłona, jest dość grube. Ramiona są w dwóch kolorach ponieważ akurat takie miałam resztki taśm.

Edit: Aby uzyskać taki ładny i schludny efekt przy szyciu ręcznym, polecam najpierw spiąć szpilkami wszystkie części razem tak, aby otrzymać torbę wywiniętą na lewą stronę. Przy użyciu wystarczającej ilości szpilek mamy pewność, że wszystko wyjdzie równo i nic nie będzie wystawać. Później zszytą torbę wystarczy wywinąć na prawą stronę.

środa, 16 kwietnia 2008

Piórnik! (część pierwsza)

Ok, na pomysł wpadłam w nocy po przeczytaniu około 70ciu stron na seminarium; wpadłam na niego nagle i nie dawał mi spokoju, dlatego w ogóle nie poszłam spać, ale warto było! Wrzucam zdjęcia bo jestem bardzo zadowolona, zrobię na pewno jeszcze jeden i od razu napiszę dokładnie, jak go zrobiłam. Zamiast serduszek miały być jaskółki, ale za każdym razem, gdy próbowałam narysować jaskółkę, wychodził mi wieloryb, dlatego postanowiłam pozostać przy serduszkach. ;)

Materiał: dżinsowe nogawki z jakichś starych spodni + kawałek zasłonki kupionej w lumpie, z tego samego materiału mam też wiszącą kieszeń na drobiazgi, którą wrzucę na bloga razem ze zdjęciami i tutorialem za jakiś czas.





sobota, 22 marca 2008

Jak Feniks z popiołów odradzamy się.

Ok, jest pierwsza w nocy, jutro rano mam pociąg do Warszawy, a Marta śpi, więc kadu jest włączone tylko kurtuazyjnie... postanowiłem więc coś zrobić z wolnym czasem i napisze posta, choć początek. Dziś będzie o Linuksie. Darmowy jest, niemalże freegański.

Surfując po necie trafiłem na stronę o następującym adresie: http://www.getgnulinux.org. Jak dla mnie to żadna nowość, ale wygląda całkiem sympatycznie i myślę, że z punktu widzenia kogoś kto o Linuksie tylko słyszał jednym uchem jest całkiem spoko. Na w/w stronie przytoczonych jest parę argumentów dlaczego warto wywalić Windowsa i zainstalować pingwina. Minusem jest mały wachlarz prezentowanych dystrybucji - Ubuntu, Fedora i cos o czym pierwszy raz czytam. Maaaaaaaaało. Z pomocą przychodzi nam http://jakilinux.org. Tu jest tez trochę argumentów, w dodatku po polsku, a wybór dystrybucji naprawdę niezły.

Dlaczego warto? Odpowiedz jest prosta - bo jest lepszy, pod wieloma względami. Trochę nie wiem od czego zacząć i boje się powtarzania tego co napisane jest na powyższych stronach - bo nie taki był cel tej notki. Kiedyś sam używałem Windowsa, dosyć długo, byłem naprawdę przyzwyczajony i przesiadka była nieco bolesna, ale z perspektywy czasu wiem, ze było warto. No, nie zniszczyłem moich danych, ani nic podobnego nie stało się przy przesiadce, jednak trochę trudno było mi to wszystko ogarnąć i czułem się nieco dziwnie przez jakiś czas. Teraz korzystając z produktu m$ czuję się jak bez ręki. Ba, jak bez dwóch. Strasznie mi brakuje np. bash'a + yakuake, amaroka, kadu, k3ba i paru innych.

Generalnie Linuksa nie wykorzystuję jakoś bardzo intensywnie, trochę surfowania, trochę multimediów, jakieś aplikacje netowe, od czasu do czasu muszę napisać jakiś program na uczelnię, więc i nie do końca mam obczajone różne kruczki w temacie Linuksa. Czasami zdarzy mi się jednak posiedzieć nad czymś co jest mi potrzebne, czy po prostu mam ochotę zrobić - szczerze mówiąc nie wiem jak mógłbym w myśl zasady KISS (keep it simple, stupid) zrobić w Windowsie skrypt, który katalogowałby mi moje albumy z muzyką w mp3... no dobra, jak bym poczytał manuala jakiegoś do cmd to pewnie by się dało w miarę prosto, ale z drugiej strony to nie jest najbardziej zaawansowana rzecz jaką zrobiłem, a i cmd bashowi do pięt nie dorasta. No bo jak w Windowsie usunąć wszystkie pliki o rozszerzeniu txt~ z bieżącego katalogu, z czasem modyfikacji większym niż tydzień, a w swojej treści zawierają łańcuch znaków "darmowazupa"? A w Linuksie to jest jedno polecenie...
find . -type f -name "*.txt~" -mtime +7 -exec grep "darmowazupa" '{}' \; -exec rm '{}' \;
Wiem, wiem, xargs ponoć szybsze i powinno się to robić przy użyciu potoków i xargs przy większych listach plików, ale chyba jako przykład może być i tak jak napisałem. :)

Oczywiście tradycję podtrzymujemy i wrzucamy zdjęcia naszych dań.
Tu potrawa przygotowana przez Martę:



A tu przeze mnie:



I jeszcze mały cytat, który uzasadnia dlaczego post o Linuksie znalazł się na naszym blogu:
The Linux philosophy is 'Laugh in the face of danger'. Oops. Wrong One. 'Do it yourself'. Yes, that's it.
Linus Torvalds

P.S. Dokończyłem posta po jakimś miesiącu, wiec nie - nie jadę jutro do Warszawy.

Start ver 2.0

Prokrastynacja w przypadku prowadzenia bloga nie napotyka żadnych deadlines, które można przekroczyć, dlatego też zanim blog się rozkręcił to praktycznie umarł.

Na szczęście HatePunxNerds przystępuje do reanimacji z nowymi siłami - niczym doktor Frankenstein. Obiecujemy dziesiątki zniszczonych klawiatur od walenia palcami w literki, zdjęcia, które sprawia, ze ślina będzie Wam ciekła hektolitrami, kulinarne wygibasy godne Makłowicza skrzyżowanego z Okrasą i Jackiem Kuroniem, bluźniercze połączenia składników dające w efekcie anielskie smaki i tak dalej... do tego równie dużo niejadalnych rzeczy, coby po wytarciu rąk z popłuczyn po brudnych i nadgniłych owocach/warzywach tez się czymś zając: DIY projekty ubarwiające życie niczym proszek Persil, od małych rzeczy zaczynając, bo, jak to mawiają, we learn as we go.

Jesteście gotowi?